SMOCZE KRYSZTAŁY. SEKRETY WŁADCÓW – JOANNA KARYŚ

– PROLOG –

Królowa Jenessa Rayillon pogładziła swój brzuch. Przeczuwała,
że poród rozpocznie się lada chwila.
Od jakiegoś czasu dręczyły ją koszmary. Widziała w nich
swoje jeszcze nienarodzone dziecko, dziewczynkę o niebieskich
oczach. I za każdym razem ją traciła. Początkowo we śnie, gdy
na nią spoglądała, towarzyszyło jej tylko uczucie straty. Potem
pojawiła się krew, aż z każdym kolejnym snem wizja stawała
się wyrazistsza.


Dzisiejszej nocy ujrzała swoje dziecko martwe.
– To tylko koszmar – powiedziała cicho, powoli masując
brzuch. – Nie martw się, maleńka, nic ci się nie stanie.
Sięgnęła po płonącą świeczkę i od niej zapaliła jeszcze trzy
inne. Za jej męża Tremaine’a, za jej syna Rohana i za tę małą.
Spojrzała na posąg zapomnianej bogini, który pewnego
razu odnalazła w ruinach i rozkazała przenieść tutaj do małego
pomieszczenia pod zamkiem. Chciałaby poznać jej imię, jednak
od lat nikt go już nie pamiętał. Teraz pozostali tylko bogowie.
– Chroń ją – poprosiła. Jenessa nie przywykła do tego. Była
królową, nie musiała prosić. Jednak teraz jej głos nie był ostry,
lecz łagodny. – I spraw, aby wszyscy ją zapamiętali.
Przymknęła oczy, czując skurcz. Przez to umknęło jej uwa-
dze, że cztery świeczki zapłonęły mocniej, ale w pomieszczeniu
zrobiło się chłodniej.
– Straż! – krzyknęła, siadając na schodach. – Straż!
Wartownicy przybiegli z noszami i położyli na nich swoją
królową. Gdy nieśli ją do jej komnaty, ona przez ten czas na
przemian to krzyczała z bólu, to szeptała:
– Chroń ją.
A bogini usłyszała jej błagania.
Jednak nie bez powodu została zapomniana.


Jeżeli wierzyć pogłoskom, tutaj nigdy nie było tak zimno.
Przynajmniej nie miało to miejsca od kilku stuleci. Ujemna
temperatura sprawiała, że tylko szaleniec odważyłby się wyjść
za próg swojego domu.
Pewnego dnia z nieba zaczął prószyć śnieg. Początkowo
sypał delikatnie, ale wraz z zapadającym zmrokiem, przybierał
na sile. Potem rozpętała się burza.
To tej nocy na świat przyszła księżniczka Arysa.
Król Tremaine czuł, że to nie była kwestia przypadku,
musiał więc przekonać się, czy jego przypuszczenia są uzasad-
nione. Nie powiedział małżonce, dokąd się wybiera – wiedział,
że nie pochwaliłaby tego. Przepowiednie były groźne. Nikt
przy zdrowych zmysłach nie udawał się do Widzących, aby
ich wysłuchać.
– Widocznie oszalałem – mruknął do siebie, po czym dał
znać strażnikom, żeby na niego zaczekali. Dostrzegając ich
miny, pokręcił głową. – Rozpalcie ognisko, jeżeli wam się uda.
Nie sądził, aby wizyta u Widzącej trwała długo, ale śnieg
przestał padać dopiero trzy dni temu i wciąż było zimno. Jego
ludzie nie byli przyzwyczajeni do takiej pogody, a jemu nie
zależało na szczególnym dręczeniu ich sterczeniem na zimnie.
Na twarzy strażnika dostrzegł ulgę, gdy ten skinął głową
i pobiegł do reszty swoich kompanów.
Rozpalili ognisko, zanim król zdążył wejść do jaskini z pło-
nącą pochodnią trzymaną w ręce.
Musiało im być naprawdę zimno. Ja ledwie to odczułem…
Nie zwracał uwagi na temperaturę, bo jego myśli zaprzątało
coś innego.
– Kogo to moje starcze oczy widzą.
Uniósł wzrok na starszą kobietę. Pamiętał Widzącą Ophirrę
jeszcze z czasów, kiedy mieszkała na zamku jego rodziców.
Z niewiadomych dla niego powodów wygnali ją i od tamtej
pory nie miał okazji z nią porozmawiać. Nie interesował się
jakoś specjalnie przyszłością. Martwił się o swoje królestwo,
ale bardziej obchodziło go to, co działo się na co dzień.
Jednak teraz zaczął się obawiać o los dziecka.
– Ophirra – odparł, przyglądając się jej. – Nie zmieniłaś się
za bardzo.
Nie sądził, że mogłaby wyglądać jeszcze starzej. Gdy był
dzieckiem, to już Widząca była pomarszczona i miała długie
siwe włosy. Nic się nie zmieniło. Nawet jej uśmiech pozostał
taki sam.
– Cóż mogę powiedzieć? – zapytała i zaśmiała się jak pa-
nienka, zasłaniając usta dłonią. – Samotność mi służy.
Nie skomentował jej słów.
– Wiesz, po co przyszedłem – odparł władca Munard.
– Wiem.
– Zdradzisz mi przyszłość?
– Nigdy cię nie interesowała – zauważyła trafnie. – Miłość
do dzieci zmienia, prawda?
– Na to wygląda – odpowiedział powoli, rozglądając się
w poszukiwaniu Bieli i Czerni.
– Nie znajdziesz ich. – Głos kobiety stał się poważniejszy. –
Nie znajdziesz.
Intuicja zawsze podpowiadała mu, kiedy nie powinien drążyć
tematu.
– Co z moim dzieckiem?
Kobieta przechyliła głowę na bok i przez chwilę wpatrywała
się we władcę.
– Twój ojciec nie chciał słuchać tego, co mu oferowałam.
Słono zapłaciłam za prawdę.
– Co chcesz w zamian? Złoto? Jakiś zamek?
Widząca się zaśmiała.
– Mój czas dobiega już końca, nic od ciebie nie potrzebuję,
Wasza Wysokość. – Ostatnie dwa słowa wypowiedziała z roz-
bawieniem.
Tremaine uzmysłowił sobie, że chciałby wiedzieć, co takiego
usłyszał jego ojciec, że ukarał tę kobietę.
– Nigdy ci tego nie zdradził – stwierdziła, jakby wiedziała,
o czym myślał. Pewnie tak właśnie było. – Nic dziwnego. Tak
naprawdę nigdy nikogo nie słuchał, więc i mnie przerwał
w połowie.
Król Munard nie był zaskoczony, znał swojego ojca.
– Nie dowiedział się, że moje słowa nie były skierowane do
niego, a do jego pierworodnego.
Na rękach władcy pojawiła się gęsia skórka, a po plecach
przeszedł mu zimny dreszcz.
– Nie jestem moim ojcem.
Widząca pokiwała głową.
– Tak, nie jesteś. Jesteś dobry nawet dla swoich żołnierzy.
Nic dziwnego, że lud cię kocha. – Przechyliła głowę na drugi
bok. – Jednak zgubi cię twój własny lęk.
Zacisnął usta i wziął głęboki oddech.
– Tu nie chodzi o mnie. Co się stanie z moim dzieckiem?
Starucha postukała kościstym palcem w wąskie usta. Jej
uśmiech wcale nie wydawał się przyjazny.
– Będą tak różni, jak dzień i noc, a jednak tylko połączeni
będą mogli zmierzyć się z tym, co ich czeka. Jeśli jedno z nich
zginie zbyt wcześnie, mrok nie zostanie przegnany.
Spojrzał na Widzącą niepewnie.
– To za wiele nie wyjaśnia – zauważył.
– Jedno urodzi się w czasie mroźnej zimy, a drugie pod-
czas nieznośnych upałów. Jednemu będzie przeznaczone
nieść światło, drugiemu mrok. Jedno zniszczy świat, drugie
go ocali. Jak myślisz, Wasza Wysokość? Kim okaże się twoje
dziecko?
– Ani jednym, ani drugim – odparł, jednocześnie przypo-
minając sobie o plotce. Głosiła, że pewne dziecko roztopiło
wieczny lód.
– Śmierć zapoczątkuje lawinę zdarzeń. Śmierć popchnie ich
ku sobie. Ostrze stanie się ich wybawieniem. Ostrze stanie się
ich przekleństwem.
– Nie. Jeżeli nigdy się nie spotkają, przepowiednia nie będzie
mogła się spełnić. Wszak czymże ona jest, jak nie tylko jedną
z możliwych dróg?
– Zgubi cię twój własny lęk! – powtórzyła Widząca, po czym
zaśmiała się szaleńczo i oblizała wargi. – Zgubi cię twój własny lęk!
Zrobiła krok w tył i zniknęła w ciemnościach jaskini. Dopiero
wtedy król zorientował się, że to Widząca zapewniała światło, bo
jego pochodnia przygasła i teraz na nowo się rozpaliła.
– Nie – odparł, patrząc w ciemność. – Tak się nie stanie.


Nic jednak nie mógł poradzić na to, co miało się wydarzyć.

Zainteresował Cię prolog? Książkę Smocze Kryształy. Sekrety Władców możesz kupić >tutaj<. Kontynuację, czyli Smocze Kryształy. Krwawe Przeznaczenie, znajdziesz >tutaj<.