Na skraju, tom I – Marcin Bień

– PROLOG –

Wokół szalał ogień. Dziki i nieokiełznany. Wszechogarniający. Ktoś
mówił, że przygnał go porywisty wiatr od wschodu. Inny twierdził,
że o poranku widział podejrzanie wyglądającego człowieka i to on
musiał być za wszystko odpowiedzialny.
Nie to się teraz liczyło.
Dla chłopaka wracającego dopiero z pola liczyła się siostra, leżąca
samotnie w domu z gorączką. Dla matki liczyło się dziecko, które
tkwiło uwięzione na górze ich chatki. Dla miejscowego kowala liczył
się zakład, założony jeszcze przez jego dziadka, zamieniający się
właśnie w zgliszcza i popiół.
Dla wszystkich najważniejsze było to, że ogień szalał w ich wiosce.
Płomienie rozszerzały swe palące macki coraz bardziej, pochwytu-
jąc bezlitośnie i w równym stopniu wszystko, co napotkały na swojej
drodze. Wielu próbowało walczyć z zabójczym żywiołem. Od strony
studni ciągle nadchodzili mieszkańcy, chcąc ugasić płonące dobytki.
Na próżno… Nic nie mogło powstrzymać niszczącej siły pochodu
ognistych języków. Wkrótce cała wioska płonęła. Dla mieszkających
tu ludzi cały świat stanął w ogniu…

Wszystko to obserwował pewien przybysz, będący w tejże wio-
sce przejazdem. Akurat wracał po dość udanym dla jego kieszeni
zleceniu.
Zatrzymał się tutaj raptem na jedną noc.
Właśnie na tę…
Udało mu się uciec z zajętej czerwonymi płomieniami gospody.

Wystarczyłoby zatrzymanie się, zawahanie na choćby pół kroku i wa-
lący się sufit pochłonąłby go ze sobą, przygniatając pod ciężarem
desek. Wydostał się na zewnątrz, stając przed tym, co ledwie jeszcze
mogło swym wyglądem przywodzić na myśl karczmę. Rozejrzał się.

Dostrzegł wąską ścieżkę, jeszcze bezpieczną, prowadzącą poza wio-
skę. Dającą ratunek, będącą nadzieją na ucieczkę przed szalejącym
wokół niego żywiołem.
I wtedy usłyszał krzyk. Krzyk wydobywający się z gardła chłopca,
wypełniony bólem, cierpieniem i gniewem. Każde z tych odczuć
wybrzmiewało osobno, każde miało wysokie, ogromne wręcz na-
tężenie. Krzyk, mimo iż chłopięcy, brzmiał… jakoś inaczej.

Nieludzko.


Mimo dreszczy, jakie go przeszły, zaczął iść w stronę, z której
dobiegał ten przeraźliwy dźwięk. Był już blisko, zaczynał widzieć
dręczoną cierpieniem twarz chłopca.

Tuż przed mężczyzną buchnął wielki, gorący płomień, osmala-
jąc mu twarz, aż syknął z bólu. Upadł na plecy z głośnym łomotem.

Instynkt samozachowawczy wziął górę…
Podniósł się z ziemi, po czym odwrócił się i zaczął biec. Biegł
równym, szybkim tempem, mijając zniszczenie i śmierć. Bezpieczny
skraj lasu miał już niemal przed sobą. Nie widział już tego, co działo
się za nim. Dziesiątki płomieni nieprzerwanie rozrastało się, aż
powstał z nich jeden ogromny żar, rozlewający się na każdą pozosta-
łość chaty i każdy skrawek ziemi. Nie dało się już dostrzec niczego.

Poza ogniem…

Prolog Cię zachęcił? Książkę kupisz >tutaj<!